151.

Z opowieści około wigilijnych:
„Nigdy nie odkładałam tego na ostatni dzień, ale tym razem jakoś tak wyszło, że przedstawienie dopiero w piątek. Jasełka w przedszkolu to nie byle co. Tygodnie przygotowań. Wszyscy muszą wystąpić. Wszyscy rodzice przyjdą. To się po prostu MUSI udać. A tu dwa dni przed premierą Król od kadzidła wylądował w szpitalu z zapaleniem płuc. Trzeba było „pożyczyć” króla z innej grupy. Pożyczony okazał się Królem od złota. Łaskawie zgodził się zagrać, ale postawił twarde warunki: zagra, ale nieść będzie tylko złoto, a nie jakieś tam kadzidło…. Maryja zasłabła dzień przed dniem „D”. Jej ojciec jeszcze próbował ratować sytuację planując dostarczenie jej tylko na występ, ale i to okazało się ponad jej siły. Przywiózł tylko kostium. W związku z tym jeden z aniołów w ekspresowym tempie awansował na Maryję. Biegał potem ciągle dopytując, czy rąbek dobrze leży, a z przejęcia, zamiast zgodnie ze scenariuszem siedzieć na krzesełku, nowa Maryja poderwała się na równe nogi i wygłosiła swoją kwestię mocno wysunięta w stronę widowni. Pastuszek 1 prawie zgubił na scenie jajka niesione w darze, Pastuszek 2 rozwiązał zawiniątko z pieluchami. Następnym razem trzeba pomyśleć o paczce pampersów… Potem jeszcze tylko kilka kolęd, brawa i ciastka. Następne jasełka dopiero za rok.”

150.

Póki człowiek jest świadomy i ma jakieś zasoby trzeba nabyć odpowiednią ilość odpowiednich środków. Nie musi być dużo. Wystarczy tzw. „złoty strzał”. Po to aby zakończyć życie w momencie kiedy ja uznam za stosowne. Nie czekać aż zniszczy mnie bieda lub choroba. To straszne tak myśleć? A jak mogę myśleć inaczej w tym państwie? Państwie, które co miesiąc zabiera mi gigantyczne pieniądze na ZUS i NFZ, a zaraz potem mówi, że o emeryturze mogę zapomnieć. Państwie, w którym największym patriotyzmem jest młodo umrzeć. W państwie, które gdy zachoruję, mówi mi zapłać albo spier…

149.

I po wszystkim. W sumie 8 godzin na terenie szpitala. Było tak, jak oczekiwałam. Normalnie. Konkretnie. To, co potrzeba. O nic nie trzeba prosić, na nic czekać. Na salę operacyjną można przyjść na własnych nogach. Wodę po znieczuleniu można dostać w znośnym czasie. Nie trzeba o nią błagać, a potem kraść małe łyczki udając, że to tylko zwilżanie warg. Można dostać jednorazową koszulkę operacyjną, a nie jakieś wymaglowaną, za krótką szmatę, która nie pozwala na zakrycie tych części ciała, których normalnie nie nosi się odkrytych. Można usnąć na stole operacyjnym całkowicie bezwiednie i obudzić się na regulowanym pilotem łóżku z TV i łazienką. To kosztuje. Dużo. Ale jest tego warte. Zero bólu. Chociaż wszyscy dopytywali, czy nie potrzebuję czegoś przeciwbólowego. Teraz mam prowadzić oszczędny tryb życia. I czekać na wynik histopatologii. Jedno jest pewne – trzeba mieć kilka tysięcy złotych oszczędności na wypadek gdyby trzeba było pójść do szpitala.

148.

Pozałatwiałam wszystko. Badania są książkowe. Zawsze wiedziałam, że poza tą chorobą, która zrobiła ze mnie wrak psychiczny i wrak kobiety, jestem zdrowa jak koń / ryba / wtaw innw dowolne określenie. Moje nastawienie się nie zmieniło. Wiem, że pójdę do szpitala i wszystko zostanie załatwione, krótko, na temat, w ludzkiej atmosferze. Wczoraj konsultacja u anestezjologa. Ciśnienie też książkowe. W ankiecie podany zawód – audytor. Lekarz patrząc na wynik stwierdził, że to jednak nie jest stresujący zawód. A potem: „a może aż tak stresująca, że już nic nie wywołuje wrażenia?”. Coś w tym jest. Sama spodziewałam się podwyższonych wartości.
Takie sytuacje sprowadzają też refleksje na temat znajomych. Zresztą – szkoda słów. Najważniejsze, że S., którego zapytałam, czy mógłby mnie odebrać po południu ze szpitala, powiedział, że oczywiście i dostosował swoje plany na ten dzień. Może niepotrzebnie go angażowałam. Może mogłabym swobodnie wrócić taksówką. Ale zdał egzamin z przyjaźni.

147.

Trzy dni i trzy przychodnie. Kwalifikacja, skierowania, dokumentacja, umowy, ankiety, terminy, ceny. Skutek – wyciszenie negatywnych emocji. Informacja. Normalne traktowanie człowieka. Wszystko dość sprawnie. Bez głaskania po głowie. Po prostu normalnie. Badania do wykonania, a wśród nich dwa zaliczane do tzw. poufnych: HIV i WR. I tu zaczyna się bezsens. Najpierw trzeba podpisać oświadczenie, że w ogóle zgadzam się na ich wykonanie. Nie, nie zgadzam się, przyszłam na te badania, ale się nie zgadzam. Jednak jak widać sama moja obecność nie jest wystarczającym dowodem zgody. Wyniki wszystkich pozostałych badań będę mogła zobaczyć na moim profilu pacjenta, ale tych dwóch nie. Co z tego, że mam login, hasło które sama ustaliłam i świadomość, że odpowiadam za to żeby nikomu tych danych nie udostępniać. Po wskazane wyżej wyniki muszę przyjść osobiście do tej samej przychodni, w której pobrano krew do analizy. Jak się wylegitymuję, to wydadzą mi kopertę. Lekarz zlecający powiedział, że powinno się to odbyć tak, że to lekarz w mojej obecności otwiera tę kopertę. Od razu zapytałam, czy będzie to psycholog? Nie powstrzymałam się od złośliwego uśmieszku na twarzy i stwierdzenia, że jeżeli będą to wyniki dodatnie, to co mi z internisty? Czy będzie w stanie udzielić mi wsparcia psychicznego? Pani doktor szczerze przyznała, że można liczyć co najwyżej na internistę z łapanki. No to czekam na wyniki.