184.

Od wczorajszego wieczoru pewna stacja pokazuje hol windowy w moim bloku i jednego z ochroniarzy, a wszystko to jako przykład organizacji Halloween. Faktycznie na początku tygodnia pojawiła się kartka z informacją, że dziś wieczorem grupa dzieci zamierza biegać od drzwi do drzwi w dziwnych przebraniach. Ktoś sobie wymyślił, że ci z lokatorów, którzy nie życzą sobie aby do nich zapukały te dzieci, wywiesili na klamkach wstążki lub chusteczki. No już biegnę oflagować własne mieszkanie. Ktoś chyba na głowę upadł. W kwestii tego „święta” wyjątkowo zgadzam się z frakcją katolicką. Wyjątkowo mnie ono irytuje. I nie chodzi mi o przebrania. Jak ktoś chce robić tematyczny bal przebierańców – proszę bardzo. Ale nie podoba mi się łączenie tego z datą 1-go listopada. Nie podoba mi się zastępowanie naszej tradycji obcą. I nie przemawia do mnie argumentacja pani Szczuki, że to przecież jak Dziady opisane przez Mickiewicza. Nie to nie tak. Co prawda podstawową formą obrzędową było karmienie i pojenie dusz (różne rzeczy są wymieniane, ale ani cukierków, ani pieniędzy nie spotkałam). Do tego rozpalano ogień, aby dusze mogły się przy nim ogrzać. Z tego pozostały współczesne znicze. Jak podają źródła „(…)ogień – zwłaszcza ten rozpalany na rozstajnych drogach – mógł mieć jednak również inne znaczenie. Chodziło o to, by uniemożliwić wyjście na świat demonom (duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom itp.)”. I tu dochodzimy do przebierańców, którzy właśnie takie postaci głównie przybierają. To co? Mam im wyjść na spotkanie z rozpaloną pochodnią? Machać nią przed drzwiami mojego mieszkania, chroniąc go przed wniknięciem złego? A może w dzisiejszych czasach wystarczyłby miotacz ognia z lakieru do włosów?
I niech nikt mi nie mówi, że Halloween jest metodą na oswajanie śmierci. Nie jest. nie ma z tym nic wspólnego. Śmierć trudno oswoić, o ile w ogóle jest to możliwe. Trzeba próbować. Przez rozmowę, otwarte mówienie, że takie jest życie, że wszystkich to czeka. Trzeba pamiętać o tych, którzy odeszli. Wspominać ich, ale też pozwolić im odejść.

183.

W ubiegłym tygodniu obejrzałam najpierw genialny film „Bogowie”. Deklarację dawcy narządów noszę przy sobie już od dobrych kilku lat. Po tym filmie jeszcze mocniej poczułam, że tak właśnie trzeba. Moja rodzina zna moją wolę w tej kwestii, ale muszę im ją jeszcze raz powtórzyć. Trzeba o tym rozmawiać. Nie można zostawiać bliskich w takim momencie z ciężarem decyzji, z wahaniem – nie wiem jak postąpić.
W piątek z kolei obejrzałam przedstawienie „Kooza” Cirque du Soleil. Nie byłam w cyrku chyba dobre 25 lat, a może więcej. Uważałam, że to właściwie nuda. Powodowała mną ciekawość, entuzjastyczne opinie ludzi, którzy już widzieli ich występ. Nie żałuję. Spektakl genialny. Linoskoczkowie, kobiety gumy i koło śmierci to moi faworyci. W czasie występu dwóch mężczyzn w diabelskich kostiumach na kole śmierci strasznie się zmęczyłam i zgrzałam. Niesamowite napięcie. Patrzyłam i bałam się za nich. Po takim występie człowiek może nawet zapragnąć uciec z cyrkiem w świat.

182.

Znowu faza zabiegania. Kolejny raz sama sobie to zorganizowałam. Zaczęłam kolejny kurs na Uniwersytecie Otwartym. Taki tryb życia doprowadza mnie do permanentnego uczucia zmęczenia. Nie mam chęci pisać. Ostatnio nastąpił zalew mail’i od brytyjskich head hunterów. Każdemu muszę tłumaczyć, że nie interesuje mnie praca za granicą. Stawki są ciekawe, ale mi to nie wystarcza.