203.

W krótkim czasie obejrzałam dwa filmy o Rosji. Oba tam zakazane. Osławionego „Lewiatana” i najnowszy „System” [w oryginale „Child 44”]. Refleksję mam tylko jedną: chyba nikt nie potrafi zrobić dobrego filmu o Rosji. Ani o tej współczesnej, ani o czasach Związku Radzieckiego.
„Lewiatan” nie pokazuje niczego nowego. Ot po prostu – człowieka można zniszczyć. Zawsze coś się na niego znajdzie. Jednostka jest bezsilna. Może się miotać, próbować walczyć, ale nie ma szans w starciu z władzą. Tylko, czy do takiego postępowania potrzebna jest od razu Rosja? Nie. Takie sytuacje można znaleźć i w Polsce, i w USA i zapewne w wielu innych krajach. No może tylko w tych w filmach zachodnich na końcu zwycięża dobro i sprawiedliwość. Taki już jest wymóg hollywoodzkiego kina – ma być happy end, a nie tylko „the end”.
„System” pokazuje czasy stalinowskie. I to powtarzające się w nim kilkukrotnie zdanie: „W raju nie ma morderców” [raj to oczywiście Związek Radziecki]. I właściwie tylko to zdanie wyróżnia ten film. Gdyby nie ono mamy po prostu serię morderstw dzieci, o których aparat państwa nie chce słyszeć, mówić, łączyć ich, itd. Mamy też w tym filmie niezłomnego bohatera, prawie nieśmiertelnego. Jego żonę, która potrafi bić się z osiłkami jak typowa bohaterka amerykańskich filmów akcji i oczywiście nieszczęsny happy end, który wyciska łzę widza w ostatniej scenie. I znowu nic odkrywczego.
Jeżeli ktoś chce obejrzeć film o koszmarnej Rosji to powinien zobaczyć „Sibir Monamour” z 2011. Ale ostrzegam. Trudno się po nim podnieść.

202.

Fajne rzeczy szybko przemijają. Te, niefajne bardzo szybko je zastępuję i trwają, trwają, i wracają. Nie pozwalają o sobie zapomnieć. Kolejne genialne decyzje zarządzających. Dyrektorów ci u nas dostatek. Większość „z zawodu jest dyrektorem”. Wykazują kompletny brak merytorycznej znajomości pracy swoich ludzi, podejmują decyzje bez ich obecności i w dodatku takie, które są sprzeczne z założeniami, zasadami, wytycznymi. Niestety nie wpływają one na ich pracę, a na pracę ich ludzi. Gdyby te decyzje były mądre, nie miałabym nic przeciwko. A tak tylko wzrasta frustracja. Podsumowując: desperately I’m looking for a job.

201.

To jeszcze kilka słów o paryskim menu. Wracając do tego miasta zastanawiałam się co należałoby tam jeść. Nie rozumiem ludzi, którzy niezależnie od miejsca, w którym są, żywią się w McDonaldzie. Lubię włoskie jedzenie, ale nie będę jadła pizzy we Francji, bo w Rzymie jest lepsza. I w ostatni weekend znowu się udało. Zaczęło się od typowego francuskiego śniadania: genialna bagietka (czy ktoś zna miejsce w Warszawie, gdzie takie pieką? Chrupiąca z wierzchu i specyficznie wilgotna w środku), croissanty, masło, dżem porzeczkowy. Na obiad turystycznie – ślimaki i żabie udka, a na deser naleśniki w sosie pomarańczowym. Do tego duża ilość wina. Chyba tylko we Francji lampka wina ma objętość 280 ml. Dania mięsne egzotyczne, ale właściwie nic rewelacyjnego w smaku. Delikatne mięsko, a smak nadają dodatki.
20184_971282792883871_1316633346577736287_n[1]

DSCN3543
Kolacja to tatar na styl francuski. Podawany z zieloną sałatą i frytkami. Kolejny dzień – zupa cebulowa. Bardzo dobra, choć zupełnie inna niż moja. Była klarowna, z grzankami zapiekanymi w czarce zupy. Na deser tarta tatin. Dość specyficzna i jadałam lepsze. Po tym wszystkim niedzielę zakończyła sałatka o nazwie „paryska” z szynką, serem i jajkiem na twardo oraz ciekawym w smaku dressingiem. I wino, wino…

200.

W końcu się udało. Weekend w Paryżu. Dwie doby w mieście miłości. Nie wzięłam szpilek ani czerwonej sukienki. Było dokładnie tak, jak miało być. Bez pośpiechu, żeby powspominać, odpocząć, po prostu pobyć. Po 24 latach patrzyłam na to miasto innymi oczami. Wtedy był to dla mnie zupełnie inny świat, nowy, nieznany, mało realny. Teraz jest jednym z wielu widzianych przez te prawie ćwierć wieku. Zmieniło się z pewnością jedno – ilość ludzi. Wtedy nie trzeba było stać w kolejkach do wejścia. Ale nic to. Nawet tak krótki czas pozwolił na oderwanie się od rzeczywistości.
Najpierw moje ulubione miejsce: Bazylika Sacré-Cœur na wzgórzu Montmartre.
DSCN3523
Z niej widok na miasto. Niskie, a z niego tylko miejscami wystają żelazne cuda.
DSCN3542
Dalej w tej samej dzielnicy – Czerwony Młyn:
DSCN3551
I wreszcie Cmentarz Père-Lachaise, na którym zawsze należy odwiedzić największego „francuskiego” kompozytora Chopina i Jima Morrisona. Przy grobie tego ostatniego widać największą różnicę. Teraz to mały, zaniedbany i opuszczany grób zamknięty za barierkami wraz z kilkoma okolicznymi pomnikami. 24 lata temu było dużo łatwiej go znaleźć. Wokół niego siedziała stale grupa długowłosych, młodych ludzi, a nad nimi unosił się specyficzny zapach tego, co palili. Ktoś grał na gitarze, ktoś zaplatał warkocze. A dziś:
DSCN3519

199.

I po świętach. Pogoda może już się poprawiać. Zaraz wybuchnie wiosna i wszyscy będą słabi zamiast radośni. Świąteczne plany rodzinne udały się w 100%, spotkania ze znajomymi tylko w 50%, ale należało się tego spodziewać. Dzisiejszy powrót do pracy natychmiast spowodował powrót myśli żeby to rzucić. Jedyna radość, to że w kwietniu każdy tydzień roboczy będzie krótszy (a to szkolenie, a to urlop). Oczywiście zajęć jest na gęsto i nudy nie będzie. Znowu w biegu i znowu marzę o spokoju. Człowiekowi zawsze źle.