286.

Trzy dni deszczu i chłodu, do tego powrót do pracy po urlopie i obniżenie nastroju gwarantowane. Nie mam ochoty dzwonić do znajomych. Tak, jakbym trochę się ukrywała. Wróciłam po kilkunastu dniach oderwania od mojej codzienności i wróciły moje myśli i odczucia. Nie jest ze mną dobrze. Od kilku miesięcy mam dużo wolnego czasu. Pracuję tylko 3 dni w tygodniu. Powinnam być zadowolona. I byłam. Ale teraz nawet taka ilość pracy mnie męczy. Wiem, że to nie jest normalne. Wcześniej zrzucałam mój stan na przemęczenie, ale ten argument odpada. Wypalenie zawodowe – no to jest bezdyskusyjne. Nie lubię tej pracy – to już kolejna, której nie lubię. Ale bez sensu jest szukanie innej – zaserwuję sobie tylko stres, będę żyła nadzieją, a potem znowu się rozczaruję. Do tego jeszcze wplączę w to kolejnego pracodawcę, który też będzie wiązał z zatrudnieniem nowej osoby jakieś nadzieje. Moja umowa obejmuje kolejny rok. Pewnie wytrzymam, chyba że wcześniej mnie zwolnią. Mimo wszystko obawiam się pozostania bez źródła stałych dochodów. To jest nie do końca uzasadnione, ale jednak jest. Ludzie nie mają oszczędności, tracą pracę i z dnia na dzień zostają bez pieniędzy, ale mają w perspektywie jak najszybsze znalezienie pracy. Ja mam inny plan. Już tak daleko w nim zaszłam, ale boję się kolejnego kroku. Moje życie po prostu nie ma sensu. Gdybym zniknęła nikt by nie zauważył. Próbuję robić coś dla innych. Zostałam dawcą krwi (potencjalnym dawcą wszystkiego innego jestem już od lat), wspieram Wioski Dziecięce. Ale we wszystkim tym jestem anonimowa. Jak jestem to dobrze, jak zniknę – pojawi się ktoś inny.